Sen o czterech koniach
Pierwszy koń: chłodnobeżowe wyspy na Białym Morzu. Jego grzywa: feeria barw. Przechodzą jedne w drugie, współistnieją. W niektórych miejscach kontrast oszałamia. Patrzę. Koń je. Słyszę jak wyrywa zieleń z korzeniami. Czuję jak ziemia drży od tego. Młodość w ciągłym ruchu, w samym centrum dnia. Zostawiam go, bo widzę młodą smukłą klacz. Podchodzę. Żagiel, chmura, mleko. Strażniczka świata nie z tej ziemi, aż chce się jej dotknąć. Jej ciało mówi: tak. Co innego jej czarna towarzyszka. Nie podchodź , ostrzega. Bezbrzeżne piękno. Mogła tu przybyć ze światów podziemnych lub zstąpić na ziemię w bezszelestną noc. Dotykam jej, najpierw samymi oczami. Czarne ciepło. Gęstość. Mrok. Gdyby teraz stała się kobietą, przetańczyłabym z nią drogę aż do końca snu. Kim ona jest? Wiedźmą, czarną do szpiku kości? Kobietą? Nocą w kontraście do białego? Jej oczy mówią wprost: Zapytaj siebie. Wypuść swoje światło, obejmij swoją...